środa, 17 maja 2017

Wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem

 Zapraszamy do lektury wywiadu, który przeprowadzili nasi młodzi dziennikarze z kółka "Mały Reporter".


Czy dzieci wydawały gazetkę szkolną w czasach, gdy Pan chodził do naszej szkoły?

Tomasz Kołodziejczak: W naszej szkole oczywiście była gazetka ścienna, która dokumentowała rożne ważne wydarzenia, państwie święta, rocznice ale drukowanego szkolnego pisma nie było. Ja osobiście co tydzień przygotowywałem jeden egzemplarz gazetki klasowej, która nosiła tytuł: „Uśmiechnij się”. Tworzyłem ją w sobotę i niedzielę a w poniedziałek już wędrowała po mojej klasie i każdy mógł ją zobaczyć. Znajdowały się w niej różne materiały, np. karykatury uczniów, dowcipy, łamigłówki ale przede wszystkim wycinałem różne komiksy z dostępnych wtedy gazet i do niej wklejałem. Robienie takiej gazetki to świetna sprawa. Wiele rzeczy można się przy tej okazji nauczyć, np. co to znaczy terminowość, jak pisać tekst, przygotowywać wywiady, itp. 


W naszej szkolnej gazetce mamy rubrykę „Co warto przeczytać?” Jaką książkę do przeczytania poleciłby Pan naszym czytelnikom?


T. K. : Jest bardzo dużo ciekawych, wartych przeczytania książek, choć obecnie gry komputerowe stają się bardziej popularne niż książki. Powiem wam: książki na pewno warto czytać! Jest też wiele fajnych komiksów, np. „Tytus, Romek i A’Tomek” czy „Asteriks”. Kiedy ja byłem dzieckiem, komiksów nie można było kupić tak łatwo jak dziś. Na nie się polowało w kioskach i księgarniach. Ja byłem ich zbieraczem. Codziennie obchodziłem wiele kiosków, aby kupić komiks, zanim się wyprzeda. Szukałem m.in. wydawanej wtedy gazety „Świat Młodych”, w której właśnie na ostatniej stronie znajdowały się opowieści rysunkowe.

Co ciekawego jest w komiksach, że lubi Pan je pisać?



T. K. : Mają taką zaletę, że łączą dwa rodzaje opowiadania historii: tekst i obrazek. Daną historię w komiksie można oglądać i czytać. Można podziwiać pracę psiarzy i grafików jednocześnie.
 

Co miało wpływ na to, że został Pan pisarzem?
 

T. K. : Bardzo dużo czytałem. W 6. klasie miałem rekord naszej szkolnej biblioteki – chyba ze 120 przeczytanych książek w roku. Dostałem nawet za to nagrodę, oczywiście książkę. Po szkole szedłem do domu i czytałem. W tamtych czasach nie było tylu zajęć dodatkowych, nie było komputerów. Powiem Wam jeszcze coś, co nie będzie zbyt pedagogiczne. W kolejnym roku szkolnym chciałem pobić swój rekord przeczytanych książek i codziennie wypożyczałem z biblioteki szkolnej 2 książki. Jedną czytałem a drugą nie, bo już nie zdążyłem, ale następnego dnia oddawałem. Nagrody na koniec roku szkolnego już nie dostałem. I słusznie - panie z biblioteki zorientowały się, że oszukuję. Bardzo lubiłem czytać książki Stanisława Lema i innych pisarzy science fiction. No i któregoś dnia uznałem, że sam mam świetny pomysł i że chciałbym go przedstawić czytelnikom. Pierwsze opowiadania pisałem w 5. lub 6. klasie.

Czy pamięta Pan swój debiut pisarski?


T. K. : Tak, pamiętam. Kiedy miałem 15 lat chodziłem na spotkania klubu miłośników literatury fantastycznej. Tak poznałem kilku podobnych do mnie nastolatków, którzy też pisali opowiadania. Czytaliśmy je wzajemnie, krytykowaliśmy, często się sprzeczaliśmy, próbowaliśmy wysyłać nasze opowiadania do gazet. Ja wysłałem jedno z nich i zostało opublikowane. Miałem wtedy 17 lat i uczyłem się w IV klasie liceum im. Tadeusza Reytana w Warszawie. To był mój debiut, pierwsza publikacja, za którą dostałem honorarium.


Z jakiej książki, którą Pan napisał jest Pan najbardziej dumny?
 

T. K. : Pisarzowi trudno jest odpowiadać na takie pytanie. To tak jak byście zapytali rodzica, które dziecko bardziej kocham? Napisałem kilka powieści i kilkadziesiąt opowiadań. Każdy tekst lubię się za coś innego. Jedną z bardziej znanych jest moja powieść „Kolory Sztandarów”. Otrzymała Nagrodę im. Janusza A. Zajdla. Napisałem też książkę dla dzieci „Przygody rycerza Darlana”. Pisanie dla dzieci różni się od pisania dla dorosłych. Dobra książka dla dzieci musi się podobać i dzieciom, i rodzicom.

Co najchętniej robi Pan w wolnym czasie?
 

T. K. : Regularnie gram w koszykówkę i gry planszowe. Bardzo lubię także czytać książki i oglądąć dobre seriale. Życie rodzinne zajmuje mi również sporo czasu. Mam żonę i dwie córki. Ciągle mi brakuje tego wolnego czasu na spacery, spotkania z przyjaciółmi.

Jakie kary były stosowane w szkole za złe zachowanie, gdy Pan do nas chodził?
 

T. K. : Do waszej szkoły chodziłem w latach 1979 – 1982. Było wtedy 8 klas. Ja chodziłem do klasy B. Oceny były od 2 do 5. Nie było 1 i 6. Mieszkałem na Stegnach niedaleko szkoły. Za złe zachowanie w szkole nauczyciele wyrzucali za drzwi. Nieraz trzeba było iść do Pani dyrektor i się zameldować. Nie trzeba było klęczeć na grochu, nie bito linijką… to już nie były te czasy, choć Wam wydają się wręcz pradawne. 

Jak wspomina pan nauczycieli, którzy pana uczyli?


T. K. : Bardzo dobrze. Byli surowi, ale dobrze nas uczyli. Groźna była pani od biologii – pani Węcłowska, ale kiedy ktoś ją bliżej poznał, okazywała się fajną osobą. Pani Piechocka, która uczyła języka rosyjskiego i niemieckiego była strasznie ostra, ale dzięki temu poznałem dwa języki. Prof. Jarońska uczyła matematyki i przygotowała mnie do olimpiady z matematyki. Ogólnie, szkołę wspominam miło.
W którym miejscu na Mokotowie pan mieszkał?
Mieszkałem blisko szkoły, na Stegnach, na ul. Egejskiej. Po drugiej stronie ul. Sobieskiego były kiedyś pola i sady. Nie było tyle wysokich budynków. W sadach rosły jabłka. Dużo ich wtedy jedliśmy. Tam biegaliśmy, budowaliśmy tajne bazy, jeździliśmy na rowerach. 


Mógłby nam pan polecić jakieś fajne miejsca, które warto zobaczyć na Mokotowie?
 

T. K. : Tu obok szkoły są forty. My kiedyś łapaliśmy tam żaby i zanosiliśmy je do domów. Można też było znaleźć niewypały. Jeden z uczniów znalazł granat. Przyniósł go na boisko, a granat wybuchł. Uszkodził mu nogę.
Co najbardziej lubi pan w swojej pracy?
Kiedy zapytano moją córkę w szkole, co jej tata robi w pracy, to odpowiedziała, że… czyta komiksy. Ja od dwudziestu lat pracuję w wydawnictwie Egmont i w obszarach, które jednocześnie są moim hobby. Wydaję komiksy i gry planszowe. Więc, czasem rzeczywiście czytam w pracy komiksy i testuję nowe gry planszowe. Dobrze jest, kiedy robi się w życiu to, co się lubi.
 

Kto był dyrektorem szkoły kiedy pan do niej chodził?
 

T. K. : Niestety, nie pamiętam. Moją wychowawczynią była pani Teresa Jaszczołt. Była surową osobą. Za bardzo mnie nie lubiła, bo dużo gadałem na lekcjach. Doskonałą polonistką była pani Anna Szymańska. Bardzo fajnie rozmawiało się z nią o książkach.
Jakie ma pan najprzyjemniejsze wspomnienia z naszej szkoły?
Myślę, że harcerstwo, bardzo je lubiłem. Byłem zastępowym w 60 WDH UFO.

Jak wyglądał budynek szkoły, boisko szkolne, sale lekcyjne w czasach, gdy pan do niej chodził?
 

T. K. : Sam budynek prawie się nie zmienił, a sal lekcyjnych nie miałem jeszcze okazji zobaczyć. Na pewno nie było tylu pilnujących strażników przy wejściu do szkoły. Na boisku był piach i żwir. W szkole chodziło się w fartuszkach z tarczą i juniorkach – specjalnych butach.
 

Jakie ma pan zainteresowania?
 

T. K. : Żeby pisać książki fantastyczno naukowe muszę znać się na wielu rzeczach: historii, geografii, kosmologii… Z wykształcenia jestem inżynierem. Na studiach poznałem trochę medycynę. Byłem nawet w prosektorium. Czytam książki popularnonaukowe o historii i astronomii, o ewolucji i polityce. Mam wykształcenie ścisłe, a pracuję jako wydawca, dziennikarz.
Moim zdaniem warto interesować się wieloma rzeczami a być specjalistą w jednej dziedzinie.


Czy miał pan okazję poznać panią Wandę Turowską?
 

T. K. : Nie, nie miałem. Wtedy to nie była szkoła pod jej patronatem. Nadanie imienia Wandy Turowskiej nastąpiło później.
Kiedy się jest w waszym wieku, człowiek nie interesuje się specjalnie wydarzeniami z przeszłości. Żyje się dniem dzisiejszym. Problem polega na tym, że mija czas i zaczyna nas przeszłość interesować, ale wtedy naszych dziadków często już nie ma. Warto się umówić z dziadkami teraz i porozmawiać z nimi o czasach, kiedy byli jeszcze dziećmi.