Zapraszamy do lektury wywiadu, który przeprowadzili nasi młodzi dziennikarze z kółka "Mały Reporter".
Czy dzieci wydawały gazetkę szkolną w czasach, gdy Pan chodził do naszej szkoły?
Tomasz Kołodziejczak: W
naszej szkole oczywiście była gazetka ścienna, która dokumentowała
rożne ważne wydarzenia, państwie święta, rocznice ale drukowanego
szkolnego pisma nie było. Ja osobiście co tydzień przygotowywałem jeden
egzemplarz gazetki klasowej, która nosiła tytuł: „Uśmiechnij się”.
Tworzyłem ją w sobotę i niedzielę a w poniedziałek już wędrowała po
mojej klasie i każdy mógł ją zobaczyć. Znajdowały się w niej różne
materiały, np. karykatury uczniów, dowcipy, łamigłówki ale przede
wszystkim wycinałem różne komiksy z dostępnych wtedy gazet i do niej
wklejałem. Robienie takiej gazetki to świetna sprawa. Wiele rzeczy można
się przy tej okazji nauczyć, np. co to znaczy terminowość, jak pisać
tekst, przygotowywać wywiady, itp.
W naszej szkolnej gazetce mamy rubrykę „Co warto przeczytać?” Jaką książkę do przeczytania poleciłby Pan naszym czytelnikom?
T. K. : Jest
bardzo dużo ciekawych, wartych przeczytania książek, choć obecnie gry
komputerowe stają się bardziej popularne niż książki. Powiem wam:
książki na pewno warto czytać! Jest też wiele fajnych komiksów, np.
„Tytus, Romek i A’Tomek” czy „Asteriks”. Kiedy ja byłem dzieckiem,
komiksów nie można było kupić tak łatwo jak dziś. Na nie się polowało w
kioskach i księgarniach. Ja byłem ich zbieraczem. Codziennie obchodziłem
wiele kiosków, aby kupić komiks, zanim się wyprzeda. Szukałem m.in.
wydawanej wtedy gazety „Świat Młodych”, w której właśnie na ostatniej
stronie znajdowały się opowieści rysunkowe.
Co ciekawego jest w komiksach, że lubi Pan je pisać?
T. K. : Mają
taką zaletę, że łączą dwa rodzaje opowiadania historii: tekst i
obrazek. Daną historię w komiksie można oglądać i czytać. Można
podziwiać pracę psiarzy i grafików jednocześnie.
Co miało wpływ na to, że został Pan pisarzem?
T. K. : Bardzo
dużo czytałem. W 6. klasie miałem rekord naszej szkolnej biblioteki –
chyba ze 120 przeczytanych książek w roku. Dostałem nawet za to nagrodę,
oczywiście książkę. Po szkole szedłem do domu i czytałem. W tamtych
czasach nie było tylu zajęć dodatkowych, nie było komputerów. Powiem Wam
jeszcze coś, co nie będzie zbyt pedagogiczne. W kolejnym roku
szkolnym chciałem pobić swój rekord przeczytanych książek i codziennie
wypożyczałem z biblioteki szkolnej 2 książki. Jedną czytałem a drugą
nie, bo już nie zdążyłem, ale następnego dnia oddawałem. Nagrody na
koniec roku szkolnego już nie dostałem. I słusznie - panie z biblioteki
zorientowały się, że oszukuję. Bardzo lubiłem czytać książki Stanisława
Lema i innych pisarzy science fiction. No i któregoś dnia uznałem, że
sam mam świetny pomysł i że chciałbym go przedstawić czytelnikom.
Pierwsze opowiadania pisałem w 5. lub 6. klasie.
Czy pamięta Pan swój debiut pisarski?
T. K. : Tak,
pamiętam. Kiedy miałem 15 lat chodziłem na spotkania klubu miłośników
literatury fantastycznej. Tak poznałem kilku podobnych do mnie
nastolatków, którzy też pisali opowiadania. Czytaliśmy je wzajemnie,
krytykowaliśmy, często się sprzeczaliśmy, próbowaliśmy wysyłać nasze
opowiadania do gazet. Ja wysłałem jedno z nich i zostało opublikowane.
Miałem wtedy 17 lat i uczyłem się w IV klasie liceum im. Tadeusza
Reytana w Warszawie. To był mój debiut, pierwsza publikacja, za którą
dostałem honorarium.
Z jakiej książki, którą Pan napisał jest Pan najbardziej dumny?
T. K. : Pisarzowi
trudno jest odpowiadać na takie pytanie. To tak jak byście zapytali
rodzica, które dziecko bardziej kocham? Napisałem kilka powieści i
kilkadziesiąt opowiadań. Każdy tekst lubię się za coś innego. Jedną z
bardziej znanych jest moja powieść „Kolory Sztandarów”. Otrzymała
Nagrodę im. Janusza A. Zajdla. Napisałem też książkę dla dzieci
„Przygody rycerza Darlana”. Pisanie dla dzieci różni się od pisania dla
dorosłych. Dobra książka dla dzieci musi się podobać i dzieciom, i
rodzicom.
Co najchętniej robi Pan w wolnym czasie?
T. K. : Regularnie
gram w koszykówkę i gry planszowe. Bardzo lubię także czytać książki i
oglądąć dobre seriale. Życie rodzinne zajmuje mi również sporo czasu.
Mam żonę i dwie córki. Ciągle mi brakuje tego wolnego czasu na spacery,
spotkania z przyjaciółmi.
Jakie kary były stosowane w szkole za złe zachowanie, gdy Pan do nas chodził?
T. K. : Do
waszej szkoły chodziłem w latach 1979 – 1982. Było wtedy 8 klas. Ja
chodziłem do klasy B. Oceny były od 2 do 5. Nie było 1 i 6. Mieszkałem
na Stegnach niedaleko szkoły. Za złe zachowanie w szkole nauczyciele
wyrzucali za drzwi. Nieraz trzeba było iść do Pani dyrektor i się
zameldować. Nie trzeba było klęczeć na grochu, nie bito linijką… to już
nie były te czasy, choć Wam wydają się wręcz pradawne.
Jak wspomina pan nauczycieli, którzy pana uczyli?
T. K. : Bardzo
dobrze. Byli surowi, ale dobrze nas uczyli. Groźna była pani od
biologii – pani Węcłowska, ale kiedy ktoś ją bliżej poznał, okazywała
się fajną osobą. Pani Piechocka, która uczyła języka rosyjskiego i
niemieckiego była strasznie ostra, ale dzięki temu poznałem dwa języki.
Prof. Jarońska uczyła matematyki i przygotowała mnie do olimpiady z
matematyki. Ogólnie, szkołę wspominam miło.
W którym miejscu na Mokotowie pan mieszkał?
Mieszkałem
blisko szkoły, na Stegnach, na ul. Egejskiej. Po drugiej stronie ul.
Sobieskiego były kiedyś pola i sady. Nie było tyle wysokich budynków. W
sadach rosły jabłka. Dużo ich wtedy jedliśmy. Tam biegaliśmy,
budowaliśmy tajne bazy, jeździliśmy na rowerach.
Mógłby nam pan polecić jakieś fajne miejsca, które warto zobaczyć na Mokotowie?
T. K. : Tu
obok szkoły są forty. My kiedyś łapaliśmy tam żaby i zanosiliśmy je do
domów. Można też było znaleźć niewypały. Jeden z uczniów znalazł granat.
Przyniósł go na boisko, a granat wybuchł. Uszkodził mu nogę.
Co najbardziej lubi pan w swojej pracy?
Kiedy
zapytano moją córkę w szkole, co jej tata robi w pracy, to
odpowiedziała, że… czyta komiksy. Ja od dwudziestu lat pracuję w
wydawnictwie Egmont i w obszarach, które jednocześnie są moim hobby.
Wydaję komiksy i gry planszowe. Więc, czasem rzeczywiście czytam w pracy
komiksy i testuję nowe gry planszowe. Dobrze jest, kiedy robi się w
życiu to, co się lubi.
Kto był dyrektorem szkoły kiedy pan do niej chodził?
T. K. : Niestety,
nie pamiętam. Moją wychowawczynią była pani Teresa Jaszczołt. Była
surową osobą. Za bardzo mnie nie lubiła, bo dużo gadałem na lekcjach.
Doskonałą polonistką była pani Anna Szymańska. Bardzo fajnie rozmawiało
się z nią o książkach.
Jakie ma pan najprzyjemniejsze wspomnienia z naszej szkoły?
Myślę, że harcerstwo, bardzo je lubiłem. Byłem zastępowym w 60 WDH UFO.
Jak wyglądał budynek szkoły, boisko szkolne, sale lekcyjne w czasach, gdy pan do niej chodził?
T. K. : Sam
budynek prawie się nie zmienił, a sal lekcyjnych nie miałem jeszcze
okazji zobaczyć. Na pewno nie było tylu pilnujących strażników przy
wejściu do szkoły. Na boisku był piach i żwir. W szkole chodziło się w
fartuszkach z tarczą i juniorkach – specjalnych butach.
Jakie ma pan zainteresowania?
T. K. : Żeby
pisać książki fantastyczno naukowe muszę znać się na wielu rzeczach:
historii, geografii, kosmologii… Z wykształcenia jestem inżynierem. Na
studiach poznałem trochę medycynę. Byłem nawet w prosektorium. Czytam
książki popularnonaukowe o historii i astronomii, o ewolucji i polityce.
Mam wykształcenie ścisłe, a pracuję jako wydawca, dziennikarz.
Moim zdaniem warto interesować się wieloma rzeczami a być specjalistą w jednej dziedzinie.
Czy miał pan okazję poznać panią Wandę Turowską?
T. K. : Nie, nie miałem. Wtedy to nie była szkoła pod jej patronatem. Nadanie imienia Wandy Turowskiej nastąpiło później.
Kiedy
się jest w waszym wieku, człowiek nie interesuje się specjalnie
wydarzeniami z przeszłości. Żyje się dniem dzisiejszym. Problem polega
na tym, że mija czas i zaczyna nas przeszłość interesować, ale wtedy
naszych dziadków często już nie ma. Warto się umówić z dziadkami teraz i
porozmawiać z nimi o czasach, kiedy byli jeszcze dziećmi.